(Nie)mistrzowski Olympiakos
Olympiakos Pireus zakończył sezon z tytułem mistrzowskim, ale z pewnością nie był to sezon mistrzowski Olympiakosu.
Pierwsza część sezonu, a właściwie pierwszych sześć miesięcy jego trwania to niespotykana wręcz dominacja „Thrylos” w Super League (24 zwycięstwa i 2 remisy), o której mówiła cała Europa, a dodatkowo mecze grupowe w Lidze Mistrzów (dwie wygrane z RSC Anderlecht oraz wygrana i remis z SL Banfica) nastrajały kibiców wielkim optymizmem na drugą część sezonu.
Mistrzowski tytuł był już blisko, droga do finału Pucharu Grecji nie była przecież tak trudna, a i awans do ćwierćfinału Champions League, po wygraniu 2:0 z Manchesterem United na Karaiskakis był tak realny. Wydawało się, że tak dobrego sezonu nie można zaprzepaścić, ale niestety przyszedł marzec, który zaważył na całości.
Z perspektywy czasu kluczem dalszych niepowodzeń „Portowców” wydaje się być porażka, a właściwie klęska 0:3 na własnym stadionie z Panathinaikosem Ateny. Od tego momentu, coś w dominatorze pękło, zabrało wcześniejszą moc. Można mieć wrażenie, że ten mecz z PAO miał dla Olympiakosu najważniejsze znaczenie w całym sezonie, bo po nim nastąpiła pustka. W krótkim czasie przyszły dwie kolejne porażki – z PAOK-iem Saloniki 1:2 i chyba ta najbardziej przykra, bo zabijająca nadzieję sympatyków drużyny Pireusu na wielki przełom dla klubu, czyli 0:3 z „Czerwonymi Diabłami” na Old Trafford. Po tym meczu podopieczni trenera Michela niby pełni optymizmu wypowiadali się, że celem pozostała obrona Pucharu Grecji i tego nie odpuszczą, zresztą pierwszy mecz pokazał ich dużą determinację, ale w dwumeczu z „Tyranem Północy” zabrakło jednak wiary w osiągnięcie tego celu.
Tak więc Olympiakos kończy sezon jedynie z tytułem mistrzowskim i choć w zeszłym sezonie w 1/8 finału Ligi Mistrzów nie walczył, to jednak w swoim dorobku miał Puchar Grecji, co jest ważnym osiągnięciem dla każdego klubu, a przecież porażki z „United„i tak nikt nie będzie wspominał z sentymentem..