Relacja z wyjazdu na mecz Tottenham – Panathinaikos
Pomysł na wyprawę na mecz Panathinaikosu w tegorocznej edycji Europa League zrodził się właściwie tuż po losowaniu grup. Atrakcyjni rywale Koniczynek byli dodatkowym magnesem. Z racji tego, że połączenia lotnicze z Mariborem nie są dość powszechne, skupiłem się jedynie na na Rzymie i Londynie. Brałem pod uwagę oba te mecze, jednak obowiązki zawodowe stanęły na przeszkodzie. Z kilku względów wybór padł jednak na Londyn.
Najpierw wysłałem e-mail do Panathinaikosu z zapytaniem o możliwość otrzymania biletu na ten mecz. Konieczne było wysłanie faksu z danymi oraz oczekiwanie na odpowiedź zwrotną czy udało się owy bilet otrzymać. Na początku tygodnia zadzwoniła do mnie pani z klubu i poinformowała o miejscu odbioru biletu w Londynie. Do stolicy Wielkiej Brytanii przybyłem rankiem w dniu meczu. Trasa z Luton na Baker Street zajęła trochę ponad godzinę. Na tejże ulicy, znanej powszechnie dzięki postaciom Sherlocka Holmesa i Johna Watsona, spotkałem się z kolegą, który w Londynie mieszka od dłuższego czasu. Pierwsze kroki skierowaliśmy do hotelu, w którym miałem odebrać swoją wejściówkę na mecz. Tam czekała już pani z listą i sporym plikiem biletów do przekazania. Opłata wynosiła 20 funtów lub 25 euro. Kolejne godziny w oczekiwaniu na mecz spędziliśmy w okolicach Oxford Street i Piccadilly Circus.
Odpowiednio wcześniej ruszamy w stronę dzielnicy Tottenham, gdzie w okolicach Philip Lane spotykamy pierwszą, dość liczną grupę Greków. Szli oni przy głównej drodze prowadzącej do stadionu, właściwie bez żadnego kordonu, policja była w pobliżu lecz starała się nie rzucać w oczy, jednocześnie panując nad sytuacją. My robimy sobie rundkę na około obiektu Spurs, żeby ostatecznie dotrzeć pod wejście na sektor gości. W tym czasie podchodzi tam też wspomniana wcześniej zorganizowana grupa Gate 13. Na środku ulicy pod stadionem wykonali horto magiko, więc ich obecności nie sposób było nie odnotować.
Wpuszczanie na sektor odbywało się sprawnie, bez skrupulatnej kontroli osobistej. Przed wejściem na trybunę znajdowały się trzy punkty gastronomiczne i … salonik bukmacherski. Co ciekawe przed meczem owy bukmacher zachęcał potencjalnych klientów w każdym swoim punkcie w mieście takim oto szyldem: „Postaw 10 funtów na zwycięstwo Tottenhamu 3:1 i wygraj 110 funtów”. Jak widać pieniądze były na wyciągnięcie ręki, jednak wiara w ostateczny sukces na White Hart Lane nie pozwoliła mi postawić choćby pensa na takie rozstrzygnięcie.
Na sektorze jestem jako jeden z pierwszych obserwując powoli zapełniające się trybuny. Kibice z poszczególnych grup/fan-klubów umieszczają swoje flagi w różnych miejscach sektora, kilka osób rozkłada zielone pasy materiału, które miały być rozwinięte na początku spotkania. Od kibiców Spurs oddzielał nas płotek do wysokości kolan oraz kilku-kilkunastu policjantów. Na przestrzeni całego meczu, poza jakimiś drobnymi uszczypliwościami (np. ostentacyjne machanie banknotami przez pojedynczych Anglików) oraz wzajemnym przekrzykiwaniem, do żadnych incydentów nie doszło. W trakcie trwania pierwszej połowy na trybunie wschodniej zauważam jakiegoś typa, który wymachuje w naszym kierunku czerwonym szalikiem OSFP.
Zaskoczony byłem kibicami Spurs, którzy stali przez cały mecz. To dość nietypowy obrazek, ponieważ na Wyspach jak tylko ktoś się podniesie z krzesełka to albo jest upomniany przez stewarda, albo przez osobę z tyłu. Fani Kogutów z trybuny południowej, oraz małej części wschodniej stali jednak cały mecz.
W przerwie meczu zauważam na trybunie zachodniej kibiców z charakterystyczną flagą Lamia FC. Płótno dość znane, ci „wariaci” jeżdżą z nim wszędzie – nie tylko na mecze Panathy (np. finał LM Bayern-Chelsea). Niestety dość słabo, w kwestii dopingu, zorganizowane było Gate 13. Jeden gniazdowy, w dodatku bez megafonu, nie był w stanie wydobyć potencjału wokalnego z przybyłych do Londynu kibiców. Najgłośniej niosło się oczywiście horto magiko, pao’le ole oraz prasine thee… W pozostałe pieśni zaangażowana była mniejsza część sektora. Po zdobytym golu wyrównującym istny szał radości – nie do opisania. Niedługo potem blisko było gola na 2:1 dla PAO, emocje były ogromne. Niestety „kubeł zimnej wody” na nasze głowy to trafienie dla Tottenhamu.
Pod koniec meczu, w związku z już pewnym odpadnięciem z LE, zaczęliśmy już przygotowania do meczu niedzielnego i „pozdrawiamy” drużynę z Pireusu. Po końcowym gwizdku sprawnie opuszczamy swój sektor i każdy udaje się w swoją stronę. Ja zostaję odebrany przez mojego kolegę i wracamy do niego. Tam korzystam z jego gościnności i padnięty po całym dniu nocuję. Następnego dnia w godzinach popołudniowych jadę autobusem w stronę lotniska Stansted, skąd mam powrotny samolot do Polski. W kraju „wita” mnie -18 stopni, a ja przypominam sobie, że równo 24 h wcześniej nawet taka temperatura nie stanowiłaby żadnej przeszkody w dobrej zabawie, a w głowie ciągle miałem kilka żywiołowych przyśpiewek z poprzedniego wieczora…
Filmy
Tottenham – Panathinaikos (1)
Tottenham – Panathinaikos (2)
Tottenham – Panathinaikos (3)