Sportowa wyprawa do stolicy Grecji
Niedługo po powrocie z Londynu, z meczu Europa League przeciwko Spurs, zacząłem układać plan wyprawy do Aten na domowe mecze Panathinaikosu.
Na początku wnikliwy przegląd możliwości dostania się do stolicy Grecji – zdecydowanie opcją najbardziej dogodną dla mnie był samolot i PLL LOT. Wybór terminu padł na początek kwietnia, kiedy to w Atenach miałem zamiar uczestniczyć w meczach koszykówki z CSKA Moskwa oraz piłki nożnej, w derbach z Panioniosem. Jako swego rodzaju „bonus” przyjąłem mecz w Peristeri – Atromitos z Arisem..
W grudniu zabukowałem więc bilety na samolot, pokój w hotelu oraz skontaktowałem się z kibicami zrzeszonymi w grupie PAO Abroad, skupiającej fanów Zielonych z całego świata. Pozostało jedynie odliczać dni do wyjazdu. Nie obyło się bez małych komplikacji – w lutym otrzymałem wiadomość z PLL LOT o tym, że mój lot z dnia 4 kwietnia został odwołany i przesunięto moją rezerwację na dnień kolejny. Problem w tym, że mecz z CSKA był zaplanowany właśnie na czwartek, 4.04. Tak więc lot w dzień kolejny był mi na rękę jak zwiększenie wieku emerytalnego… Szybki telefon w tej sprawie i można było odetchnąć z ulgą – udało się przenieść podróż na 3 kwietnia, więc miałem jeden dzień więcej w Atenach.
Lot minął bardzo szybko z powodu pewnej Polki mieszkającej na stałe w Pireusie od dobrych kilkunastu lat. Była delikatnie mówiąc troszkę „nawiedzona” i zajmowała mnie przez większość lotu opowieściami i radami życiowymi… Kulturalnie starałem się wysłuchać to co miała mi do przekazania, ale na dłuższą metę było to dość męczące. Gdybyśmy lecieli razem np. do Stanów Zjednoczonych, na pewno nie obyłoby się bez negatywnych skutków na mojej psychice. Na szczęście dwie godziny z minutami to nie wieczność i po wyjściu z samolotu szybko się oddaliłem po odbiór bagażu. Stamtąd na stację metra i docelowo do centrum Aten. Kilkadziesiąt minut przejazdu i po wyjściu ze stacji Monastiraki zacząłem szukać swojego hotelu. Do tej pory w Atenach byłem jedynie przejazdem, nie miałem okazji do zapoznania się z topografią miasta i to było zdecydowanie odczuwalne w tamtym momencie. Kręciłem się po wąskich uliczkach miasta z nadzieją, że to już jest ta właściwa. Nie obyło się bez głębszej analizy mapy, ale ostatecznie poszukiwania zostały zakończone sukcesem. Hotel znaleziony, sprawne zakwaterowanie i można się udać po dość męczącej podróży do pokoju. Prysznic był wtedy zbawienny. Nie było jednak wiele czasu na odpoczynek. Za godzinę byłem umówiony na placu Monastiraki z jedną z osób z PAO Abroad. Udałem się więc w miejsce spotkania, a następnie stamtąd razem poszliśmy niedaleko do jednego ze sklepików z pamiątkami, którego właścicielem był kibic PAO z wyspy Zakynthos. Czas mijał bardzo szybko na rozmowach dotyczących sytuacji klubu itp. Tam też dowiedziałem się, że w sobotę odbędzie się mecz koszykówki play-off sekcji kobiet z PAOK – bardzo dobra wiadomość! Wieczorem byłem już tak padnięty, że miałem jedynie siły wrócić do pokoju i paść do snu.
Następny dzień do południa trzeba było jakoś zagospodarować – rozpocząłem więc zwiedzanie okolicy – Akropol, Agora itp. Nie ma co opisywać za bardzo. Popołudniu przyszedł czas na mecz Euroligi. Żadna z osób, które do tej pory poznałem w Atenach, na mecz się nie wybierała z różnych względów. Zostałem zatem skontaktowany z pewnym chłopakiem z Chios Club, który miał mnie „przygarnąć”. Dołączyłem pod OAKA do ich grupy i razem udaliśmy na halę. Tam byłem już ponad 1,5 godziny przed meczem. Najszybciej zapełniała się trybuna, na której byliśmy my, czyli tzw. młyn. Różne grupy wieszały swoje flagi, drużyny wychodziły na rozgrzewkę. „Najmilej przywitani” zostali dwaj gracze gości – Teodosic oraz Papaloukas, ze względu na swoją przeszłość. Gdy mecz się rozpoczął hala zamieniła się w istny kocioł trudny do opisania. Wszyscy dopingujący zdzierali gardła dopingując PAO. W całej tej sytuacji nawet nie miałem czasu żeby wyciągnąć chociaż na chwilę aparat i cokolwiek udokumentować. Musicie mi więc wierzyć na słowo, że tam byłem 🙂 W końcówce meczu część kibiców zauważa, że są kamerowani przez kogoś z Rosjan będących w okolicach ławki zespołu CSKA. Momentalnie lecą w ich stronę butelki z wodą, co powoduje przerwę w grze. Po meczu żegnam się z chłopakami i udaję się w stronę stacji metra skąd mocno nabitym wagonem wracam do centrum. Do hotelu wracam na ostatnich nogach i z „zajechanym” gardłem.
Na kolejny dzień w planach miałem odwiedziny domu Panathinaikosu, czyli Leoforos. Po drodze wpadam jeszcze do Muzeum Wojska i oglądam ciekawe eksponaty. Stadion najpierw obszedłem dookoła, co rusz fotografując liczne graffiti. Potem chwilę spędzam w hali koszykarskiej, tzw. tafos tou indou. Niestety na miejscu nie można nabyć biletów na sobotnie spotkanie kobiet, jedynie w dniu meczowym. Nie udaje mi się również wejść na stadion żeby zrobić zdjęcia trybun. Na koniec jeszcze wizyta w sklepie klubowym i można wracać w stronę centrum. Wieczorem jestem umówiony ze znajomym, którego poznałem 5 lat temu i konieczne było odświeżenie wspomnień oraz porozmawianie o naszej bieżącej sytuacji. Trochę kręcimy się wieczorem po okolicy Thisio, dochodzi też dwójka jego kolegów i tak krążymy do godzin nocnych po barach gdzie świetnie spędzamy czas.
Sobotnie przedpołudnie spędzam we wspomnianym na początku sklepiku w okolicy Monastiraki przy kawie, gazetach i rozmowach o PAO. Potem już powoli trzeba się kierować w stronę Leoforos. Tam jestem umówiony z gościem, który załatwił mi wejściówkę a także kupuję od niego kilka sztuk odzieży Gate13. Tym razem postanowiłem zająć inne miejsca, niż w młynie. Coś chciałem uwiecznić w formie multimedialnej. Do dopingu włączała się jednak cała hala więc i tak była okazja rozgrzać struny głosowe. Hala nie była za bardzo pojemna, lecz z pewnością sprawia wrażenie „przytłaczającej”, szczególnie dla graczy będących na parkiecie. Plac gry umieszczony jest niejako w zagłębieniu, zdaje się że wszyscy widzowie „wiszą” nad głowami, w dodatku ci z pierwszych rzędów bez szczególnego wysiłku mogą ręką złapać grające osoby. Ponadto doping prowadzony w asyście bębna powoduje, że całość dla drużyn przyjezdnych wydaje się bardzo niekorzystna. Dziewczyny mecz pewnie wygrywają i pewnie kroczą w stronę tytułu mistrzowskiego (co kilka tygodni później znalazło potwierdzenie w rzeczywistości). Po meczu szybko wracam do hotelu, zostawiam gadżety, przebieram się z zielonej koszulki i mogę już jechać dalej – kierunek Peristeri.
Zdążyłem tylko pobieżnie sprawdzić gdzie jest stacja metra a gdzie stadion Atromitosu i już trzeba było jechać, przekonać się jak to wygląda w rzeczywistości. Niestety na google maps wyglądało to łatwiej – dopiero po kilkunastu minutach udało mi się namierzyć jupitery, które były moim azymutem. Zakupiłem bilety na trybunę krytą, vis a vis młyna Fentagin. Do Aten licznie zjechali kibice gości, którzy obficie oflagowali swój sektor. Obie grupy kibiców korzystały z drobnej ilości pirotechniki. Na boisku zdecydowanie bardziej chcieli wygrać goście i swój cel osiągnęli a mnie z kolei udało się nagrać gola na wagę trzech punktów. Ponadto nieuznany gol dla gospodarzy, atak na sędziego, furia Aganzo – to wszystko można zobaczyć w nagranym przeze mnie materiale. Decydujące trafienie zanotował Tatos, były gracz Atromitosu, który przy zejściu z boiska został pożegnany oklaskami przez miejscową publikę – bardzo ładny gest.
Niedzielny poranek poświęcam na ostatni etap zwiedzania Aten (m.in. Syntagma, stary Stadion Olimpijski) oraz zakupy pamiątek dla siebie i bliskich. Po obiedzie ruszam w stronę OAKA gdzie jestem umówiony ze znajomymi i wspólnie oglądamy derby z Panioniosem. Dość przykry widok pustawego stadionu, który dane mi było odwiedzić pierwszy razy a w pamięci zarejestrowany mam oraz z meczów np. z Olympiakosem czy Interem… Po meczu, który nie stał na zachwycającym poziomie, udajemy się w okolice Abelokipi gdzie przy napojach orzeźwiających krótko podsumowujemy sezon – sporo marudzimy, że nie będzie dane w nadchodzącym sezonie zagrać w Europie. Znacznie więcej czasu dyskutujemy o zbliżających się meczach play-off Euroligi. Później muszę już uciekać żeby załapać się na ostatni kurs metra do Monastiraki.
Następnego dnia rano wymeldowuję się z hotelu i udaję się do sklepiku aby pożegnać sympatycznego kolegę z Zakynthos. Po krótkiej chwili muszę kierować się do metra, a stamtąd już w stronę lotniska. Wracam do Polski z dużym bagażem pozytywnych wspomnień i wielką ochotą na ponowną wizytę w stolicy Grecji.